sobota, 31 grudnia 2016

Informacja

Hej
Nie wiem czy ktokolwiek jeszcze tu zagląda, bo przez dobre dwa lata mnie tu nie było. Jednak może ktoś tu jeszcze jest i chciałby kontynuacji tej historii. Jeśli tak to zostaw jakiś ślad po sobie, dałoby to promyk nadziei do dalszego pisania.
Pozdrawiam trybuci!

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 21

-Nie muszę cię nawet pytać czy idziesz- staję obok mnie Karls i spogląda w niebo.
- A ty idziesz?- pytam i zerkam na chłopaka. Stoi wyprostowany z rękami w kieszeni uważnie mnie obserwując. Wygląda na zdeterminowanego jest żądny wygrany, wiem to.
- We dwójkę mamy większe szanse na przeżycie- mówi. Nie rozumiem go, zamiast mnie zostawić i pójść w swoją stronę on cały czas tu jest. Z drugiej strony czemu ja tego nie zrobiłam? Muszę odłożyć na dalszy tor swoje plany, teraz liczy się aby dobrze wykorzystać ucztę. - Odpowiadam mu skinieniem  głowy i wracam do jamy. Siadam przy ognisku, mam jeszcze chwilę aby się odprężyć przed wyprawą do Rogu Obfitości. Tu gdzie teraz się znajdujemy, wątpię aby znajdował się jakiś trybut. Zastanawia mnie w jakiej są kondycji. Mike, Nicole i Blanca mają broń i jedzenie pewnie też chodź teraz gdy się rozłączyli już nie są tak dobrzy jak przedtem jednak nie mogę ich lekceważyć. Siódemka jeżeli przeżyła ukąszenia owadów, to na pewno jest osłabiona. Chyba, że dostała lekarstwo lub znalazła jakąż leczniczą roślinę. Została mi jeszcze dwójka trybutów, których nie znam. Nie wiem w jakiej są kondycji i jakim asortymentem dysponują. Tego przekonam się za kilka godzin.
Zegar pokazuję godzinę ósmą, więc postanawiamy z Karlsem wyruszyć wcześniej aby zapoznać się z sytuacją.
Wydawało mi się, że Róg  jest blisko naszego obozu. Myliłam się. Mamy do pokonania kilka kilometrów. Po drodze zjadamy kilka znalezionych roślin oraz uzupełniamy wodę. Przez ten cały czas milczymy. Karls ubezpiecza moje tyły, a ja z przodu uważnie obserwuję teren nasłuchując chodź by najmniejszego szelestu. Gdy zbliżamy się do Rogu zegar pokazuję dziewiątą, wypatruje dobrego miejsca do obserwacji. W końcu ukrywamy się wśród krzewów mając cały Róg na widoku. Jak na razie nikogo nie widzę ani nic szczególnego się nie dzieję. Pozostaję nam tylko czekać. Czuję lekką adrenaliną gdy pomału zbliżamy się do godziny dziesiątej. Kilka minut przed tą godziną niebo znacznie jaśnieje ma teraz kolor błękitu, widzę teraz wszystko wyraźnie co znajduję się dookoła. Przy Rogu z poduszkowca pojawiają się dwa duże  stoły, jeden wypełniony jest po brzegi jedzeniem, a na drugim znajduję się jakieś przedmioty i  plecaki po jednym dla każdego z dystryktów. Wybija godzina dziesiąta. Zauważam dziewczynę biegnącą w stronę stołów.
-Będziesz mnie osłaniał- mówię do chłopaka, zaciskam nóż i biegnę w jej stronę. W tym samym czasie pojawiają się kolejni trybuci. Biegnę w stronę Rogu, widzę, że dziewczyna ucieka. O nie moja droga nie uciekniesz, myślę. Doganiam dziewczynę i rzucam się na nią. Jestem od niej większa, więc bez trudu ją obezwładniam zadając śmiertelny cios. Huk armaty oznajmia jej śmierć. Szybko rozglądam się czy ktoś jest za mną. Nie. Przy stołach trwa zajadła jatka. Siódemka walczy z jakimś chłopakiem, a Nicole z Mikem. A gdzie jest Blanca? Odpowiedź na to pytanie zaraz przychodzi, dziewczyna biegnie w moją stronę. Zaciskam w obu rękach noże czekając aż dobiegnie.
Próbuje się na mnie rzucić, lecz szybko robię unik starając się zadać jej cios w bok. Stajemy teraz ramię w ramię patrząc sobie w oczy.
- Witaj kochana- mówię słodkim głosem, czekając na jej ruch.
- Czekałam długo na ten moment- odpowiada a jej głos jest przesycony jadem.
- Czekałaś tak długo aż cię zabiję?- śmieję i staram się ja powalić, jednak jest dość silna. Jedynie udaję mi się ranić ją w biodro. Blanca jedynie cicho jęknąła i odpiera mój atak popychając mnie na ziemie a przy tym raniąc mnie w ramię. Na szczęście pod wpływem emocji ból da się wytrzymać i próbuję zadać jej kolejne ciosy. Wszystko trwa sekundy. Momentalnie pluję na mnie krwią i upada na ziemie z nożem centralnie w szyi. To Karls, jest kilka metrów ode mnie. Kolejne dwa wystrzały armat oznajmiają śmierć. Rozglądam się widzę jak Siódemka ucieka w las. Staram się ją dogonić jednak jest za daleko, znowu mi uciekła. Podchodzę do stołów, tuż pod nim leży cała we krwi Nicole. Czuję ukłucie w sercu, coś we mnie pękło. Najchętniej przytuliłabym się do niej jednak nie mogę, muszę zachować pozory. Staję obok mnie Karls również jest ranny.
- Kto?- pytam wskazując na jego ranę na biodrze.
- Mike- domyślam się czemu go nie zabił. Bo uciekł i uratował mnie.
Zostajemy sami przy Rogu. Podchodzimy do stołu pełnego jedzenia. Przez moment zastanawiam się czy nie jest zatrute. Jednak głód zwyciężył i po chwili raczę się pyszną nóżką kurczaka w chrupiącej panierce. A po nim rękami zjadam potrawkę z królika, kilka słodkich bułek i wszystko to popijam sokiem. Śmieję się sama do siebie, na co Karls się dziwnie na mnie patrzy. Chyba wariuje, ale po posiłku jestem taka pełna energii. Tego było mi trzeba.
- Nie ma co iść dalej, zostańmy tu- proponuję, oddalamy się tylko na chwilę aby poduszkowce mogły zabrać ciała.
Na tym etapie Igrzysk nie musimy już się ukrywać, jeżeli ktoś będzie chciał nas odwiedzić to proszę bardzo, jestem na to gotowa. Na drugim stole mamy broń, śpiwory, plecaki i inne drobiazgi.
Karls opatruję mi ranę, na szczęście nie jest tak głęboka, jego też nie wygląda na groźną.   Rozkładam śpiwór i siadam na nim obok Karlsa. Rozglądam się dookoła, teraz gdyż jest już jasno mogę wszystko uważnie obejrzeć. Nie daleko Rogu rozciąga się pasmo gór, po drugiej stronie jest gęsty las a tuż zaraz rozpościera się łąka. Jest też znacznie cieplej na tyle, że mogę zdjąć kurtkę. Wiatr jest teraz łagodny i przyjemny, który pozwala spokojnie odetchnąć.
Na niebie pojawia się godło Kapitolu oraz zdjęcia poległych. Blanca, Nicole i dziewczyna z Ósemki. Pozostała nas tylko piątka. Nie wiem dlaczego czuję dziwną pustkę, nie podoba mi się to uczucie. Rozmyślam o Nicole. Pamiętam jak przed Igrzyskami przyszłam do niej do pokoju gdzie rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym zajadając  się czekoladę, śmiejąc się.. Jej uśmiech był taki ciepły a ona cała była taka pogodna.. A teraz jej po prostu nie ma.. Czuję, że piekę mnie oczy, nie, nie mogę teraz pokazać słabości. Nie w tym momencie.
Spoglądam na chłopaka, który od pewnego czasu mnie obserwuje, tak jakby nie mógłby czegoś rozwiązać.
Nie wiem czy dobrze robię, ale muszę w końcu zadać mu to pytanie...


__________________________________________________________________
Witajcie po dłuuuuuugiej nieobecności.
Większość już zapomniała o moim blogu, a tym co jeszcze o mnie pamiętają dziękuję za wytrwałość.
Ciężko było mi się zebrać do napisania czegokolwiek. W końcu ten rozdział wyszedł spontanicznie, co macie okazję zauważyć.
Przepraszam, że nie dodaję regularnie rozdziałów i nie chcę Wam obiecywać, kolejnego rozdziału w najbliższym czasie, bo ja wiecie dobrze mi to nie wychodzi.
Podoba Wam się ten rozwój akcji, hmm?
Jestem już po Kosogłosie i jestem nadal taka podekscytowana, a Wy?

+ standardowo przepraszam za błędy ;<
Pozdrawiam ;)

środa, 16 lipca 2014

Rozdział 20

Bez zastanowienie uciekam zostawiając Siódemkę z tyłu, jeszcze ją dopadnę. Biegnę przed siebie ile sił w nogach, ale i tak chmara owadów jest coraz bliżej. Czuję ukłucia i nie przyjemne ciepło, które rozchodzi się po moim ciele. Dasz radę uciec, powtarzam sobie w duchu. Nie wiem ile czasu już biegnę, ale brak mi już tchu. Nie minęło parę minut a upadam i czuję chłód ziemi, chyba mi się udało. Owady zniknęły, ale to nie koniec moich problemów. Zostałam ukąszona i to kilkukrotnie, dotykam mojej łydki jest wyraźnie spuchnięta i strasznie mnie boli. Plecy, nogi, pokąsiły cały tył mojego ciała  Leże jak sparaliżowana na ziemi, nie wiedząc co robić. Czekam na śmierć. Nie, nie to nie może być koniec.... Nie teraz. Próbuje wstać, ledwo trzymam się na nogach. Strasznie boli mnie głowa, słyszę krzyk, wołanie o pomoc... Co się dzieję? Próbuję przejść kilka kroków. Nie daję rady, moje ciało staje się ciężkie... Upadam. Nie wiem ile czasu mija, ale jad coraz bardziej unieruchamia moje ciało z trudem poruszam palcami. Gdyby teraz ktoś tędy przechodził, byłabym łatwym celem. Nie myślę o tym, czuję jak odpływam....
 
                                                                            *
    Słyszę charakterystyczny trzask palącego się drewna, otwieram oczy i widzę rozpalone ognisko. Jestem w jakieś pieczarze, wejście jest wyłożone gałęziami... Bardzo dobra kryjówka, tylko co ja tu robię? Ktoś rozchyla gałęzie i wchodzi do środka z trudem wstaję i od razu rozpoznaję kto to.
Karls.
- Czy.....- zaczynam, ale on mi przerywa.
- Zanim zaczniesz zadawać pytania, posłuchaj mnie. Znalazłem cię prawie umierającą, dostałaś paczkę od sponsora z lekarstwem- wskazuję na strzykawkę- już ci ją zaaplikowałem zaraz powinno być ci lepiej. Nie chcę cię skrzywdzić. Proponuję ci układ.
- Co? Ja już mam sojusz- mówię.
- To dlaczego nie ma ich przy tobie?- odpowiada, przez dłuższą chwilę mu się przyglądam. Jego duże oczy bacznie mnie obserwują, nie widzę w nich tej dawnej nienawiści. Widzę w nich coś zupełnie innego...
- Nie wiem- odpieram po chwili. Lek zaczyna działać, moje powieki stają się coraz cięższe.  Zasypiam.
Otwieram oczy. Nie wiem ile czasu spałam, ale czuję się już bardzo dobrze, mogę normalnie wstać bez żadnego bólu.
- Już myślałem, że się nie obudzisz- słyszę znajomy głos, Karls podaję mi wodę.
- Skąd ją masz?- pytam, nie pewnie biorąc butelkę.
- Była w twoim plecaku- odpowiada, delikatnie się uśmiechając. Upijam kilka dużych łyków.
- Masz- podaję mu ją.
- Już piłem, tu nie daleko jest strumyk. Wbrew pozorom jest tu sporo jadalnych roślin, trzeba tylko dobrze szukać, a tak w ogóle to musisz coś zjeść- podaję mi kilka korzeni i liści, rozpoznaję te rośliny, więc spokojnie  biorę je do ust.
- Ile czasu spałam?
- Hmm. Może 4 dni? Trudno tu określić czas, jedyne co tu się da zaobserwować to jaśniejące niebo, już nie jest tak ciemno- to dobrze, funkcjonalnie w nocy jest strasznie uciążliwe. Ale z drugiej strony, może organizatorzy przez to planują jakąś nową atrakcję.
- Ile osób zostało w grze?- pytam.
- Osiem - odpowiada po chwili. Tylko albo aż osiem, już nie długo może się to wszystko skończyć, całe to cierpienie....
- Dziękuję, że się mną zająłeś, ale ja będę zaraz szła- mówię, uważnie obserwując jego reakcje.
- Dokąd?- pyta zaskoczony.
- Do Rogu Obfitości- odpowiadam stanowczo.
- Myślę, że już nie masz po co wracać.


                                                                          **
- Jak to? - mówię podniesionym głosem.
- Will nie żyję, a pozostali się rozdzieli, widziałem jak dziewczyna z Jedynki szła samotnie- odpowiada, Karls ma racje, nie mam po co wracać do Rogu, zostało już nas garstka. Na tym etapie sojusz nie jest już istotny. Może to i dobrze, że tak się stało nie chciałabym z nimi walczyć, przynajmniej nie teraz. Nie wiem sama co mam robić, wszystkie plany się posypały. Nie długo organizatorzy wymyśla kolejną atrakcje aby rozruszać zabawę.
Na jakim etapie stoję? Jestem w pieczarze z osobą, którą miałam zabić jako pierwszą. Mam tylko dwa noże, plecak a w nim wodę i trochę jedzenia. Po ukąszeniach nie ma już śladu, na czas dostałam po pomoc. Myślałam, że już nie mam sponsorów, a jednak. Karls. Nie wiem co mam o tym sądzić. Miał już nie jedną okazję by mnie zabić, nie zrobił tego. Pomógł mi, ale mogę to uznać za rekompensatę za to wszystko co było kiedyś. Nie chcę się go o to pytać teraz tutaj, bo wiem, że na pewno jesteśmy ciekawym wątkiem w Kapitolu i na pewno komentarzy Igrzysk bacznie obserwuję nasze poczynania, podając dogłębnej analizie nasze słowa i zachowania.
-Przekonałeś mnie, zostaję- uśmiecham się, chodź w duchu mam już plan działania. Chodzi tu tylko o jedno.
 
 
                                                                        ***
- Idę rozejrzeć, potrzebujemy jedzenia- mówię do chłopaka.
- Pójdę z tobą- proponuje, na co ja przystaję. Biorę swój plecak, upewniam się, że mam swoją broń i w ciszy wychodzimy z ukrycia na zewnątrz. Wiatr nie jest już taki ostry i drażniący, jest znacznie łagodniejszy i przyjemniejszy. Do poruszania się nie jest już potrzebna pochodnia, teraz wszystko już w miarę widać. Niebo jest szare tak jakby zaraz miało wyjść słońce. Dopiero teraz mam okazję przyjrzeć się arenie. Jestem w części gdzie dominują drzewa i krzewy, odnajduję kilka jadalnych roślin i wkładam je do plecaka. Po kilkunastu minutach marszu docieramy do strumyka, którym mówił Karls, Znajduję się on nie daleko góry, jesteśmy jakby po jej drugiej stronie jakby patrząc od Rogu Obfitości.
Woda w strumyku jest bardzo czysta, jeżeli Karls ją pił i żyję to ja też mogę. Jest słodka i zimna, uzupełniłam płyny jakie były potrzebne mojemu organizmowi i od razu znacznie lepiej się czuję. Nalewam na zapas do butelki i odchodzimy w dalsze poszukiwania jedzenia. .
Znajdujemy tylko korzenie i liście, chyba będziemy musieli zadowolić się tylko roślinami. W drodze powrotnej mam cały czas wrażenie, że ktoś nas obserwuję, może jestem przewrażliwiona. Zaciskam mocniej nóż w ręku, tak dla poczucia bezpieczeństwa.
Siedzimy przy ognisku w milczeniu, nie mamy potrzeby aby rozmawiać, bynajmniej ja nie mam. Karls co jakiś czas zerka na mnie, lecz gdy nasze spojrzenia się stykają zaraz odwraca wzrok.
Słyszę hymn Kapitolu, wychodzę na zewnątrz i patrzę w niebo. Dzisiaj nikt nie zginął, ale to nie jest istotne. Na niebie pojawia się Claudius Templesmith, zaprasza nas na ucztę.
- O godzinie dziesiątej- gdy to powiedział na niebie pojawia się zegar wskazujący godzinę szóstą- przy Rogu Obfitości będziecie mogli znaleźć wiele cennych rzeczy oraz najedziecie się do syta- kontynuuje uśmiechnięty Claudius.- Taka okazja może się już nie zdarzyć- podkreśla i znika z nieba, zostaję tylko zegar.
- Raczej na pewno skorzystam z takiej oferty- myślę, nawet nie zauważam kiedy pojawił się obok mnie Karls.
















___________________________________________________________________

Witajcie w wakacje! ;)
Wiem, że dawano mnie nie było, ale nie miała weny ten rozdział powstał z powodów moich wyrzutów sumienia, że aż tak bardzo zaniedbałam bloga. Mam nadzieję, że uda mi się to nadrobić.
Co do rozdziału, może pędzę z akcją, ale nooooo tak mi wychodzi no i co zrobić ;d.
Pojawił się w końcu Karls...... No i tyle w temacie.

Zamysł kolejnego rozdziału już jest, więc myślę, że nie długo powinien się pojawić. ;)

Miłych wakacji trybuci. ;)


P.S przepraszam za błędy, brak przecinków, źle sformowane zdanie i wgl ;>

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 19

Krzyk nagle ustaje, bez zastanowienia budzę wszystkich. - Wstawajcie! Ej nie słyszycie?!- szarpie każdego po kolei, budząc ich. Zdezorientowani pytająco patrzą na mnie, bełkocąc co się stało.
- Słyszałam krzyki, coś się dzieje w lesie. Musimy iść, szybko!- odpieram zdecydowanie.
-Ale nic nie słyszałam, na pewno by mnie to obudziło, zdawało ci się- mówi rozbudzająca się Blanca.
- Wiem dobrze co słyszałam, nie wiem jak wy, ale ja idę to sprawdzić. Idzie ktoś ze mną?
- Zróbmy tak, ja pójdę z Julites, a wy tu zostańcie- proponuje Will. Niezbyt mi się uśmiecha wyprawa z nim, ale lepsze to niż siedzenie bezczynne. Sojusz przystaje na tę propozycje i już po chwili idziemy w stronę dobiegające niedawno krzyku.
- Takim tempem nie zdążymy- pośpieszam Willa.
-Spokojnie, to my jesteśmy łowcami, nie na odwrót- mówi łagodnym głosem chłopak. Oświetlam sobie drogę, jeszcze nie podążałam tą ścieżką. Roślinność jest tu zupełnie inna niż ta, którą widziałam wcześniej. Zauważam świeże ślady butów ktoś tu nie dawno był.
-Spójrz- pokazuję mu ślady. Podążamy w głąb lasu, uważnie się rozglądając. Krzyk zupełnie ustał, jest kompletna cisza. Ofiara uciekła, bo tak byłby huk armaty.. Dostrzegam na drzewie krew, jest to duża plama. Musiała dostać silny cios, lecz jeśli tak krwawi to z pewnością niedługo umrze. Albo będzie łatwym celem, jeśli ktoś ją napotka, zginie na miejscu.
-Poczekaj, tam ktoś chyba jest- szepce chłopak wskazując na prawo w stronę krzewów- spójrz. - Zauważam jakąś drobną skuloną postać, jest chyba tyłem do nas, najwidoczniej nas nie słyszy. Bezszelestnie podążamy w stronę tej osoby. Gdy jesteśmy już blisko zauważam, że jest to dziewczynka, mocno pokaleczona i poszarpana.
- Zgubiłaś się kochanie?-mówię słodkim głosem, na co ona odwraca się w moją stronę. Oświetlam jej twarz pochodnią, ma podrapaną twarz całą posiniaczoną, jej ciemne oczy są pełne bólu i dziecinnej niewinności. Ma może dwanaście lat, jest drobna i niepozorna.
-  Uciekajcie! Szybko! Zaraz tu będą- mówi przez łzy trzęsąc się ze strachu i z przerażenia  kucam koło niej, a Will uważnie się rozgląda.
- Kto? O czym ty mówisz? Kto cię skrzywdził?- zasypuję ją pytaniami, głaszcząc ją po głowie na znak, że jestem po jej stronie.
- Nie wiem, nic nie wiem, ale zaraz tu będą, szybko uciekajcie!-  krzyczy, ale zaraz się uspokaja, patrząc nieobecnym wzrokiem w dal. -Mama powinna zaraz przyjść... Tak... za chwilę....-powtarza te słowa non stop, pada na ziemie, głośno sapiąc. Dziewczyna postradała zmysły. Gdy wstaję posyłam jej ciepły uśmiech, nic się od niej nie dowiem, daję znak Willowi, aby zrobił swoje. I tak by umarła, a tak skróciliśmy jej cierpienie. Huk armaty, przerwał ciszę.
-Chodź stąd, pójdziemy po resztę i tu wrócimy. Możliwe, że zaraz zjawią się tu ciekawscy.- odpieram.
- Biegnij ja będę za tobą, będę  osłaniał, no dalej- gdy kończy mówić, ile sił w nogach biegnę w kierunku rogu. Nie jest łatwo biec razem z pochodnią, tak aby jej nie zgasić i jeszcze przy tym nie zbaczać z drogi. Myślałam, że nie daleko odeszliśmy. Droga dłuższy się niemiłosiernie. Odwracam się, Will trochę został w tyle. Obym tylko nie zabłądziła.
 Nie spodziewanie tracę grunt pod nogami... Spadam.
- Julites jak możesz się tak do mnie odzywać ?! Jestem twoją matką!
- Matką, która nie potrafi mnie wychować i zrozumieć !- krzyczę patrząc złowrogo w zatroskane oczy matki.
- Spójrz na Lukasa, on się stara!
- Stara się trafić na arenę, nie udawaj , że o tym nie wiesz...- syczę, kręcą głową niedowierzając, że ta osoba, która stoi przede mną nazywa się moją matką. 
- Dość!- próbuje mnie objąć, lecz wyrywam się.
- Zgłosi się, a jeśli umrze to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina!- eksploduję wściekłością- wiesz, ja też się zgłoszę. Oboje zginiemy, co ty na to?- nie oczekując jej odpowiedzi wybiegam z domu. Automatycznie do moich oczu napływają łzy, zaczynam się znacznie zanosić. Nie chciałam tego powiedzieć, teraz przeklinam siebie za te słowa. Upadam na ziemie, walę pięścią z bezsilności. Tak. Bezsilność jest najgorsza, wiem, że ranię mamę, ale moja impulsywność czasami jest nie do okiełznania. Oczy mnie już pieką od płaczu, na pewno wyglądam strasznie, na szczęście nikt akurat tędy nie przechodził. Ocieram twarz i pewnym krokiem idę do Carline. Zajmuję mi to chwilę, gdyż byłam niedaleko jej domu. Pukam, a już po chwili otwierają się drzwi, w których staję blond włosa dziewczyna. Wiem, że o tej porze nie mam jej rodziców w domu, nie chciałabym aby zobaczyli mnie w takim stanie. Carline uśmiecha się smutno i pyta:
- Znowu?- idealnie wie, jakie miewam kłótnie z mamą. Nie odpowiadam, rzucam się w jej ramiona.
Ocknęłam się. Głowa mnie strasznie boli, ale to nie jest jedyny problem. Pochodnia, spadła na trawę i wywoła mały pożar. Ale ja jestem głupia, karcę się w myślach. Zaraz tu.....
- No proszę kogo my tu mamy? A gdzie twoja wataha?- idealnie znam ten głos...
To nie kto inny jak...
Siódemka...
Wstaję zaciskając nóż w dłoni, myślę szybko co mam zrobić. Widzę z tyłu jeszcze jedną dziewczyną, -mam na imię chyba Sally,  jest z jednym nożem, tak samo jak Siódemka.
- Straciłaś swoją pewność siebie?- pyta niedbale.
- A ty straciłaś trochę krwi? Musiałam mocno ranić, co? - odpowiadam oschle, próbując odwrócić jej uwagę, wyjmuję z tyłu mały nożyk szybko rzucając w drugą dziewczyną, ona upada.
I rozpętuję się piekło.
Padam na Siódemkę, starając przycisnąć jej ostrze do gardła. Szarpię się, jej dość silna, lecz daję jej radę. Chcąc wykonać już decydujący cios, coś odpycha mnie do tyłu powalając na ziemię, sytuacja zmienia się diametralnie, widząc broń skierowaną w moją stronę, zamieram.  Sally pada martwa na ziemię z nożem wbitym w plecy. Strzał z działa oznajmił drugą już śmierć w tak krótkim czasie.
Kto to? Nic nie widzę, rozglądam się uważnie, nic. Patrzę na Siódemkę, została jeszcze ona. Słyszę charakterystyczny dźwięk, odwracam się. Widzę coś jasnego, leci w moją stronę, to duża... Ogromna chmara owadów. Oznacza to tylko jedno.
Kłopoty.


______________________________________________________________

Witajcie!
Przepraszam i jeszcze raz przepraszam.
Możecie być na mnie źli, tylko nie obrażajcie się, plissssssssssssss.
Co u mnie? Byłam chora, wybór szkoły, dni otwarte, nauka, stres, kartkówki, sprawdziany. Ja nie wiem jak te tygodnie tak szybko lecą. Zaraz znowu poniedziałek, piątek i tak w kołu maaacieju.
Rozdział, wstęp do dalszej akcji heheheh.
Muszę Was zasmucić, ale nie wiem kiedy dodam rozdział, kwiecień/maj to będzie mega harówka i tyle się będzie działo i nie wiem kiedy będę mogła spokojnie sobie popisać.
Pewnie nie dodam rozdziału w kwietniu, może pod koniec.
Wybaczycie mi?
Pamiętajcie, że ja nie zapominam o Waszych  blogach, to, że nie komentuję, nie znaczy, że nie czytam. :) Będę nadrabiać w kom, obiecuję. ;d
Co Wam jeszcze chciałam przekazać? Hmmmm będę o wszystkim informować na bieżąco w aktualnościach. ;3
Przepraszam raz jeszcze, że piszę rzadko, ale nadrobię  i wynagrodzę to Wam! ;))

Trzymajcie się. ;>

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 18

- Nie możliwe- kręci głową Will.
- A jak myślisz po co rozpoczynają Igrzyska nocą?- pyta lekceważąco Nicole.
- Żeby było trudniej- dodaje Blanca, w jej głosie czuć agresje połączoną z bezradnością co mnie zadziwia u niej. Czyżby bezwzględna Blanca podupadała na samym początku? Nie, niemożliwe.  
- Ale przecież to się nie układa w logiczną całość. Po co mają nam utrudniać zabijanie? Chyba powinno być odwrotnie, powinni nam to ułatwiać- odpiera Mike uważnie nad tym rozmyślając.
- Może i tak- przytaknęłam, nie chciałam wyrażać swoje opinii. Gdyż przecież to wiadome, że chodzi tylko i wyłącznie o show. W ten sposób będzie ciekawiej, tylko dookoła rogu są pochodnie. A z racji tego, że to my okopujemy tę część areny, inni trybuci mają znacznie trudniej. Po pierwsze nie wierzę, że nie jest im zimno. Mimo tego, że mamy grube ubranie to i tak chłód wdaję się we znaki. To logiczne, że rozpalą ogień i będą dla nas łatwym celem. Po drugie funkcjonowanie po ciemku jest bardzo uciążliwe, więc widzowie będą mieli sporo uciechy.
 Nagle słyszymy huk armat, co zrywa nas na równe nogi.  Każdy jeden wystrzał oznacza jednego poległego, nie pomyliśmy się, zginęło dziesięć osób. Teraz za każdym razem jak ktoś zginie będziemy słyszeli ten wystrzał.
- Będziemy tak siedzieć, czy idziemy na polowanie? - pytam, dobierając nóż, który idealnie dopasowuję się do mojej dłoni.
- I tak muszą zabrać ciała- mówi Will.
- Ktoś musi zostać na warcie, Mike zostaniesz?- proponuję, na co on przystaję.
Podążamy w stronę lasu, bezsensu byłoby iść w stronę gór. Chodź i tak mogę się założyć, że za górami na pewno jest dalsza część areny, na której mam obawy, że udają się uciekinierzy spod rogu. Kto wie może właśnie tam podąża Karls?  Lecz wyprawę tam zaproponuję za jakiś czas.   Każdy z nas oprócz broni trzyma w ręku pochodnię, oświetlając sobie drogę.  Las jest bardzo gęsty, pełny dziwnych wysokich drzew , których nigdy w życiu nie spotkałam. Nie które może bym rozpoznała z treningów, ale teraz to nie istotne. U ich podnóża rosną różne małe krzewy z kolorowymi liśćmi, które wydają mdlący zapach. Rozglądam się uważnie za jakimiś jadalnymi roślinami, lecz niczego nie dostrzegam. Jednocześnie uważnie się wsłuchuję, niestety w lesie panuje absolutna cisza, jedynie słyszę szum liści porywanych przez szalejący wiatr, zrywający się, co jakiś czas. Nie ma tu także żadnych zwierząt, liczyłam chociaż na jakąś małą wiewiórkę, którą można byłoby upiec na ogniu. Próbuję dopatrzeć się choćby światełko w oddali, coś co mogło dać nadzieję, że właśnie tam jest trybut. Niestety, nie ma żadnym oznak. Chodzimy tak po tym lesie gdzieś dobrą godzinę i jak na razie nic nie zbudziło naszego zainteresowania, zero śladów, muszę już być bardzo daleko poza naszym zasięgiem. Dołuję mnie myśl, że jak tak dalej pójdzie to organizatorzy zaczną ingerować w zabawę, aby przypadkiem nie było nudno. Nie mogę do tego dopuścić, lecz niestety trybuci sami w ramiona mi nie wpadną.
- Wracajmy- szepce Blanca. Porozumiewawczo kiwamy głowami i tą samą drogą zmierzamy ku Rogowi. Zatrzymujemy się co jakiś czas aby zastawić, różnego rodzaju wnyki. Przydatne okazały się długie liście jednego z drzew, które pod wpływem zrolowanie stawały się mocne. Zauważyłam też rośliny, których jest w stu procentach pewna, że są jadalne.
- To stewia, jest słodka, więc nie wolno jeść jej dużo. Liść powinien wystarczyć do dodania energii- informuję sojuszników- a to- wskazuję na kłącza owinięte wokół drzewa. - Łopiany, są prawie bezsmakowe, więc powinny nam odpowiadać do codziennego zaspokojenia głodu-   zrywam jego liście i zjadam kilka. Na początku z pewną nie pewnością podchodzą do tego co im zaproponowałam, lecz po chwili słuszność moich słów potwierdza Nicole zajadająca się łupianem. Wynagradzam ją uśmiechem, to dobrze, myślę. Jestem pewna, że zyskałam u sponsorów swoją wiedzą
 Droga powrotna zajmuję nam aż dwie godziny, tak mi się przynajmniej wydaję. Mimo, że nie udało się nam nikogo dopaść to przynajmniej mamy trochę liści i nadzieję, że znajdziemy jeszcze coś jadalnego. Każdy z nas jest bardzo zmęczony, padamy jak muchy na swoich legowiskach w ciszy delektując się odpoczynkiem.
- Jak myślicie ile czasu minęło?- pyta po jakimś czasie Blanca.
- Gdzieś sześć godzin- odpowiada przeciągający się Mike.
- Wydaję się jakby całą wieczność- dodaję Will uważnie mnie obserwując, robi do mnie maślane oczka i figlarnie się uśmiecha, na co ja karcę go wrogim spojrzeniem po czym i tak się uśmiecham. Na niebie ukazuję się godło Kapitolu i po kolei pokazuję się zdjęcia poległych. Karls i siódemka żyją, co mnie bardzo martwi. Po wysłuchaniu hymnu znowu zapada ciemność na sklepieniu nie ma nawet żadnych gwiazd. Pustka. I to w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Pustka i nicość. Na prawdę dziwna ta arena.
- Co planujemy dalej?- pyta zdecydowanie Nicole, której wyraźnie już rana nie doskwiera.
- Prześpijcie się trochę a ja dotrzymam warty- odpieram.
- Potem cię zmienię- odpowiada troskliwie Will, w co on pogrywa? Tego nie wiem, ale zaczyna mi się to nie podobać. Dobra, jest uprzejmy, ale aż nadto, muszę na niego uważać. Po chwili słyszę już chrapanie. Uważnie się rozglądam, co jakiś czas się przechadzając w tą i z powrotem.  Tak bardzo frustruje mnie ta ciemność, że zaczynam się denerwować. Skupiam się, wytężam wzrok, ostrość trochę się poprawiła na tyle aby  zauważyć rozpiętość gór. Dostrzegam błysk ognia na jednej z nich, lecz chyba mi się wydają, iż zaraz światło gaśnie. Masuję spierzchnięte usta od wiatru, na dłoniach mam malutkie pęknięcia od zimna, przysuwam się do ognia i otulam się ciepłem. Jestem tak straszliwe głodna. Czemu nie pojawiło się jeszcze paczka od sponsorów ? Jestem pewna, że ich mam, nie wiem co jest grane. Może na razie za wcześnie na pomoc? Nie wiem, najbardziej czego mi brakuję to mięsa i kremu. Za bardzo się przyzwyczaiłam do luksusu, w Kapitolu.
Moje rozmyślenia przerywa donośny krzyk.





____________________________________________________________________________


Witam, po tak długiej przerwie. ;)
Bardzo przepraszam za swoją nie obecność, lecz ostatnio tyle się działo. Miałam chwile słabości, lecz teraz wychodzę na prostą i jest pomalutku okej.
Wiecie, że już nie długo minie rok odkąd mam tego bloga? Heheh jak to szybko leci, a ja tylko dodałam 18 rozdziałów. ;o
Postaram się dodawać częściej rozdziały, ale mam taki urwał w szkole, że to głowa mała....
Na szczęście za tydzień ferię, więc wezmę się za bloga. Pilnujcie mnie ! ;d
Jestem za bardzo leniwa. ^^
Właśnie! Jak Wam się podoba nowy film z Jennifer? Jak dla mnie nawet ok, chodź poradnik lepszy. Chodź Jen błyszczała w nim, każda z nią scena była świetna.

Ale dobra koniec biadolenia. Rozdział. Hmmmm to jest taki wstęp to tego co się będzie działo w następnych częściach. Przepraszam od razu za błędy. ^^

A!
Bardzo dziękuję, za tyle komentarzy. Jesteście kochani, tyle motywacji, że ah! ;d
I dziękuję za 11 tysięcy wyświetleń! Oby tak dalej. ;>
No to tak, rozdział prawdopodobnie w ferie a raczej na pewno.
To jeszcze raz bardzo bardzo bardzo Was przepraszam. ;)
Trzymajcie się.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 17

-Zapomniałabym, masz to dla ciebie, żeby ci przypominało dom- Niki daje mi mój naszyjnik z lilą, który miałam podczas Dożynek. Ten drobny gest dodaje mi niezwykłej energii do walki o swoje życie. Wkładam go do małej wewnętrznej kieszonki kurtki, żeby był blisko mnie.
Wchodzę do tuby przez chwilę widzę jeszcze stojącą Niki trzymającą uniesione kciuki do góry, lecz teraz jest już tylko ciemność. Czuje świeże powietrze, ale nic nie widzę z pewnością jestem już na arenie. Momentalnie zapalają się pochodnie, które otaczają trybutów stojących na podestach dookoła Rogu Obfitości. Róg jak co roku, to metalową konstrukcją, jest bardzo dobrze oświetlony znajduje się może sto metrów ode mnie. Na pierwszy rzut oka wygląda jakby nic w nim nie było, wytężam wzrok i dostrzegam coś odbijającego blask pochodni, domyślam się, że są tą noże bądź miecze. Uważnie się rozglądam, za mną z tyłu zauważam góry, są bardzo wysokie, reszta areny to chyba pole. Nie wiem. Praktycznie nic nie widzę, mój zasięg wzroku jest bardzo ograniczony przez ciemność.. Jest to dziwne, gdyż Igrzyska były planowane na godzinę czternastą a tu jest noc, to  na pewno sprawka organizatorów, myślę.
- Panie i panowie sześćdziesiąte siódme Igrzyska uważam za otwarte!- słyszę głos spikera. Pojawił się na ciemnym niebie zegar odmierzający czas do rozpoczęcia.
Sześćdziesiąt sekund...
Muszę biec do rogu zdobyć broń, będę pierwsza, tego jestem pewna.
Pięćdziesiąt sekund...
Karlsa zabiję zaraz jak dobiegnę... Na pewno zdążę.
Trzydzieści sekund...
Uśmiecha do mnie pełna determinacji Nicole.
Dziesięć sekund...
Niech się to już zacznie.
Jedna sekunda...
Słyszę gong, biegnę ile sił w nogach. Ramię w ramię biegnie ze mną jakiś trybut, nie mogę się powstrzymać.  Biegnąc rzucam mu się na szyje, skręcając mu kark, tak jak robiłam to podczas treningów. Praktyka zamieniła się w czyny. Pada martwy na ziemie a ja jestem już przy Rogu. Chwytam noże leżące na ziemi i rozglądam się za innymi, nie dostrzegam Karlsa, nie tracąc czasu atakuję innych. Rzucam nożami w tych, którzy próbują jeszcze uciec albo ich śmiertelnie raniłam albo za nie długo zginą wykrwawiając się na śmierć. Pokładam jedną dziewczynę, która próbowała mnie zaatakować, strasznie się miota, ale jestem od niej znacznie silniejsza, automatycznie podrzynam jej gardło. Jej krew tryska mi na twarzy, która od razu zasycha i nie przyjemnie drażni mi skórę, nie mam czasu aby dokładnie to usunąć. Czujnie się rozglądam za Karlsem, lecz teraz przechodzi mi przez myśl, że po prostu uciekł tak jak znaczna część trybutów. Widzę jak Blanca zadaję ciosy jakiemuś chłopakowi a Nicole mocuję się dziewczyną z Siódemki. Nie mogąc na to patrzeć rzucam nożem w stronę siódemki raniąc jej nogę innej możliwości nie było gdyż mogłabym zranić Nicole. Dziewczyna od razu ucieka wyraźnie kulejąc mam nadzieję, że nie długo zginie. Przy Rogu jest już tylko mój sojusz, rzeź trwała bardzo krótko albo mi się tak tylko wydaję.Właśnie przyszli Mick i Will, którzy gonili uciekających trybutów. Plan się zmienił, lecz i tak jestem zadowolona, smuci mnie tylko fakt, że nie zabiłam Karlsa, jestem jednak pewna, że jego śmierć jest tylko kwestią czasu. Przechadzam się licząc ofiary i sprawdzając czy przypadkiem ktoś nie przeżył. Słyszę ochrypłe kaszlnięcie nie daleko mnie, na brzuchu leży zakrwawiona dziewczyna.
- Nie zabijaj mnie! Błagam!- szepce ostatkiem sił, jej kurtka jest przesiąknięta krwią, zostały jej minuty.
- A co mam zrobić, zagrać z tobą w karty? -śmieję się.  Przypominam sobie ostatnie słowa Finnicka mam zrobić show. Biorę ją od tyłu za włosy i rozglądam się za kamerami. Trzymam ją mocno i dobywam noża i zastanawiam się jak tu zadowolić widzów. Przesuwam ostrzem noża po jej policzku, po którym spływają łzy.
- Proszę- słyszę jej cichy głos, po którym zadaję jej śmiertelny cios. Odwracam się i z obojętną miną odchodzę, mam nadzieję, że ta scena się im spodobała.  Podchodzę do sojuszników, siadam obok Nicole.
-Jesteś ranna? - pytam.
- Lekko mnie drasnęła - odpowiada wyraźnie zmęczona.
- Doliczyłam się siedmiu poległych- mówię do reszty.
- Ja z Mike zabiliśmy jeszcze trójkę- odpiera Will.- Oprócz paru drzewek, to mamy tu tylko polanę, nie zaciekawię to widzę.
- Liczę, że górami będzie jakieś jezioro czy chociażby jakaś mała rzeczka- dodaję Mike.
- Jest mało jedzenia, kilka bochenków chleba, paczek z suszonymi owocami i bekonem i parę butelek wody. Trzeba zastawić wnyki- oznajmia  Blanca.
- A co ze sprzętem?
- Są śpiwory, małe plecaki, bidony, zapałki, jakieś sznurki i pojemniki oraz komplety noży - odpowiada, dzielimy się po równo jedzeniem, przedmiotami i bronią. Każdy z nas liczy na pomoc sponsorów, gdyż z takim asortymentem długo nie przetrwamy.
 - Jak trochę odpoczniemy, pójdziemy w teren. Co wy na to? - proponuję, na co moi sojusznicy przystają. Rozpalamy duże ognisko z gałęzi, które są ułożone w głębi Rogu, mamy na nie spore zaopatrzenie. Każdy rozkłada sobie śpiwór, blisko ognia. Jest na prawdę bardzo zimno, do tego wiatr jest dość silny, już mam całe popękane dłonie i usta. Zeschnięta krew dziewczyny strasznie mi przeszkadza, lecz nie mam sumienia marnować na to wody, której i tak mamy mało. Staram się wydrapać ją, lecz z marnym skutkiem. W swoim plecaku mam trochę pożywienia, nie wiem czy zjeść coś teraz, czy poczekać na jakieś łupy. Ostatecznie głód zwycięża i łamię sobie kawałek chleba. Staram się nim delektować, przeżuwać dokładnie każdy kęs, ale jest taki pyszny, że trudno mi to przychodzi. Rozglądam się dookoła, zastanawiając się jak daleko są już zbiegli trybuci i gdzie się ukryli, przecież na polanie  trudno o kryjówkę, doliczając jeszcze do tego zimno i braku możliwości rozpalenie ogniska, chyba, że ktoś jest samobójcą i pokusiłby się na taki krok. Byłabym mu za to ogromnie wdzięczna. Ciekawe jakie atrakcje, urządzą nam organizatorzy. Co w tym roku dla nas przygotowali? Tego nie wiem, ale z pewnością się dowiem kiedy w niewystarczającym tępię będziemy się zabijać.
- Nie wydaję się wam to dziwne, że zastajemy arenę nocą?- pyta Nicole, leżąca już w śpiworze parząca w niebo. Również spoglądam w niebo, jest ciemne, bez żadnej gwiazdy czy chmury.
- Do czego zmierzasz? - odpowiada pytaniem na pytanie leżąca na plecach Blanca.
- Że na tej arenie nie zastaniemy dnia- odpowiadam za nią.




_______________________________________________________________

Witajcie!
Arena! Ciemna, zimna i przesiąknięta krwią trybutów. Może nie koniecznie moim konikiem są opisy, ale mam nadzieję, że wyobraziliście sobie mniej więcej ją.

Hmmmmm za niedługo Wigilia i to jest właśnie taki prezent ode mnie dla Was w postaci tego rozdziału.
Chciałabym również życzyć Wam wszystkiego co najlepsze, spełnienia marzeń i czego sobie tam chcecie. ;d
Ja swoją przygodę z Igrzyskami właśnie zaczęłam w Wigilie, kiedy pod choinkę dostałam pierwszą część trylogii i były to dla mnie najlepsze święta! ;)
Jak ten rok szybko zleciał :o
A no i życzę Wam, aby rok 2014 był znacznie lepszy od tego, żebyście byli zawsze uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni do życia.


Myślę, że rozdział pojawi się już po nowym roku. ;>

Pozdrawiam cieplutko.
 

niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 16

Trzynaście godzin do rozpoczęcia Igrzysk.

Leże nie spokojna na łóżku patrząc w niedostępnym punkt za oknem. Jest to moja ostatnia noc przed Igrzyskami, ostatnia bezpieczna noc. Nie mogę usnąć, cała jestem podniecona i pełna dziwnych emocji, które się kumulują we mnie. Robi mi się gorąco, idę do łazienki i ochładzam się zimną wodą, na razie musi mi to pomóc. Chodzę bezczynnie po pokoju nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wpadam na pomysł napisania listów do najbliższych mi osób, z szuflady wyjmuję kartki i długopis.


Kochani rodzice!
  Chcę Was za wszystko przeprosic, nie mieliśmy ze sobą najlepszych kontaktów. Żałuję, że tak mało miłych chwil spędziliśmy razem.
 Mam nadzieję, że ten list nie będzie musiał do Was trafić a jeśli tak jest to pamiętajcie, że Was zawsze kochałam...

Carline...
Chcę Ci tylko napisać, że dziękuję za wszystko. Za wszystkie spędzona chwile, za te lepsze i gorsze. za wszystkie. Za to, że potrafiłaś mnie wysłuchać, nakrzyczeć gdy robiłam źle, za Twoje zawsze dobre rady. Za to, że nigdy mnie nie opuściłaś gdy Cię potrzebowałam...
A teraz przyszło mi się żegnać, niestety.
Dziękuję...
J

Mój Drogi Matey...
  Nie wiem jak Ci to napisać. Byłeś mi najbliższą osobą. Bez słów mnie rozumiałeś, widziałeś co mi jest, Mimo tego, że przed moim wyjazdem nasza relacja ucierpiała i, że nie zdążyłam Ci powiedzieć wszystkiego... Odpowiednio się pożegnać, w sumie nie wiem czy potrafiłabym bym to zrobić. Przerosło by mnie to, nie mogłabym Ci spojrzeć w oczy, w te dobre oczy i powiedzieć "żegnaj". Nie. Nie umiałabym. Napisać jest łatwiej, znacznie łatwiej. Zastanawiam się dlaczego nigdy Ci tego nie powiedziałam, może się bałam? Nie wiem sama czego, przecież mówiliśmy sobie wszystko, ale te słowa nigdy nie przebrnęły mi przez gardło i teraz tego żałuję. Nie wyobrażasz sobie jak.
Kocham Cię.


Więcej nie dam rady napisać i tak mnie to tyle kosztuję. Za bardzo boli to, że oni są tam, tam w Czwórce. A ja za parę godzin będę nie wiadomo gdzie walczyć o swoje przetrwanie. Czemu ten cholerny świat taki jest?!
Zapakowuje listy do kopert i kładę na bladzie. Nie wiem po co te listy piszę, to idiotyczne. Poirytowana  biorę już koperty aby ja podrzeć, lecz nie robię tego, coś mnie zatrzymuję. Lepiej być zabezpieczony na każdą ewentualność.  Przeszywa mnie teraz nie miłe uczucie takie, że jeśli nawet wrócę do domu to wszystko się zmieni. Nie będą tą samą Julites.
Słyszę dobiegające głosy z korytarza,  cicho uchylam drzwi i nasłuchuję rozmowy.
- Masz trzymać się planu, rozumiesz?
- Wiem...
- Jak nawalisz to nie wiem co będzie, cały scenariusz jest ustalony i wystarczy się tego tylko trzymać..- słyszę gniewny głoś Finnicka.
- Nie musisz mi tego cięgle powtarzać, doskonale wiem co mam robić- rozpoznaję głoś Karlsa. O co chodzi? Nie mam pojęcia, dlaczego o tak późnej porze urządzają sobie nocne pogawędki. A może...
Nie to nie możliwe, nie zrobiłby mi tego. Gryzę swoją pięść, aby nie wybuchnąć i wyładować emocję.
- Wszystko ma się udać- podsumowuję Finnick i słyszę zamykające drzwi. Niczego nie rozumiem, czyżby mój mentor byłby aż tak zakłamany i trzymał stronę Karlsa? A ja myślałam, że... Widać już Igrzyska mieszają mi w głowie. Julites, weź się w garść za nie długo będziesz zwyciężczynią! A jeśli ktoś chcę mi pokrzyżować plany? Nie, mam sojuszników. Dam radę, startuję na bardzo dobrej pozycji. Karls zginie pierwszy. Taki jest plan.

                                                                                    ~.~
Trzy godziny do rozpoczęcia Igrzysk.

Budzi mnie wchodząca do pokoju Brites, oznajmiająca, że czas wstawać. Spałam bardzo krótko, lecz jestem na tyle rześka aby wykonać serie ćwiczeń, tak dla rozgrzewki. Następnie udaję się do łazienki, aby wziąć szybki, zimny prysznic. Wkładam pierwsze lepsze ubranie, bo i tak dadzą mi strój na arenę za nie długo. Biorę tylko listy i ruszam na śniadanie pełna entuzjazmu, mam wyjątkowo dobry humor. Przy stole jedzą już Karls i Brites. 
- Finnick odprowadzi cię do poduszkowca- odparła opiekunka. Kiwam głową i zabieram się do jedzenia. Zajadam się pyszną czekoladową kaszką i bułkami z rodzynkami są naprawdę dobre. Co raz krzyżują się moje spojrzenie z Karlsa, na co jak zwykle uśmiecham się kpiąco, już za nie długo będzie martwy, myślę. Gdy widzę, że chłopak wychodzi wyjmuje koperty i daje jej Brites.
- Chcę abyś to przekazała, jeżeli coś by mi się stało. Chodź szczerze wątpię, aby do czegoś doszło- uśmiecham się.
- Nie będę musiała tego robić, za nie długo ponownie się spotkamy- bierze mnie za rękę i również odwzajemnia uśmiech.
- Wiem- odpowiadam stanowczo. Wracam do swojego pokoju, mam jeszcze pięć minut dla siebie, lecz ta chwila mija tak szybko, że zaraz przychodzi do mnie Finnick mówiąc, że już trzeba iść. Wychodzę pewnym krokiem i  idziemy prosto do windy.  Chłopak uważnie mnie obserwuję, lecz ja unikam jego wzroku.
- Co ci jest ?- pyta mentor.
- Nie interesuj się- odpowiadam obojętnym tonem. Wchodzimy w tunel, który prowdzi na dach.
- Pamiętaj nie schodź za szybko z podestu a potem wiesz co robić- potakuję głową, doskonale wiem jakie mam zadanie- będziesz miała sporo sponsorów, niczego ci nie zabraknie. A ty w zamian zrób świetne show- oznajmia wesoło Finnick, tłumacząc pewnie moje zachowanie zdenerwowaniem.
- Jasne, przecież po to tam jadę- już chcę otwierać drzwi na zewnątrz, lecz przytrzymuję mnie mentor.
- Nie pożegnasz się?- pyta chłopak.
- Nie wiem co się tam wydarzy, a jeśli mnie zawiedziesz, to moja rodzina cię zniszczy- syczę, nie wiem dlaczego to mówię, bezsensu jest to zdanie, ale na kimś muszę wyładować emocje.
- Przestań- przytula mnie, na co ja go odpycham.
- Nie trzeba- odsuwam się.
Wchodzimy na poddasze, ostatni raz spoglądam na Finnicka i wsiadam do poduszkowca. Wchodzę do bardzo ładnego pomieszczenia, gdzie znajdują się dwadzieścia cztery granatowe fotele przeznaczone dla trybutów, którzy już siedzą na swoich miejscach. Siadam na rogu obok Nicole, która od razu się ze mną wita.
- Gotowa?- pyta.
- Nawet nie wiesz jak bardzo- odpowiadam tak dobitnie, aby każdy mnie usłyszał. Reszta sojuszników kiwa ochoczo, wszyscy są nastawieni bojowo. Po wszczepieniu lokalizatorów, czeka nas godzinna podróż, przez całą drogę każdy milczy. Cały czas przygląda mi się dziewczyna z Siódemki, uważnie lustruje mnie wzrokiem na co ja odpowiadam jej słodkim uśmiechem. Zginie zaraz po Karlsie. Podróż dłuższy się nie miłosiernie, robią to chyba specjalnie przewożąc nas wszystkich w jednym poduszkowcu. Kto by pomyślał, aby ludzie, którzy za nie długo będą się zabijać trzymać w jednym miejscu. Domyślam się, że ma nas to jeszcze bardziej podkręcić, ale bez przesady. Szyby znacznie się przyciemniły to znak, że już jesteśmy blisko areny.
Po dotarciu na miejsce, w eskorcie strażników zostaje zaprowadzona do pokoju.  Te pomieszczenie jest specjalnie dla mnie nikt już z niego nie będzie korzystał, za kilka lat będą odwiedzać to miejsca Kapitolończycy. Dla nich każda arena to miejsce historyczne, podziwiają je i zwiedzają.
W pokoju czeka już na mnie Niki, witamy się serdecznie. Odwraca się i wyjmuje z szczelnie zapakowanego pudełka mój strój. Wyjmuje z niego bieliznę, cienki podkoszulek z małymi dziurkami, grubą bluzę, kurtką z kapturem, spodnie, rajstopy i buty. Wszystko jest w kolorze czarnym, gdy jestem już przebrana, Niki każe mi się przejść sprawdzając czy nic mi nie przeszkadza.
- Jak to dobrze, że masz czarne włosy- oznajmia. Czy to mam być wskazówka, myślę.
- Czemu?- pytam na co ona przytula się do mnie.
- To ci się przyda-szepce.


_________________________________________________

Witajcie!
Rozdział trochę chaotyczny, wybaczcie, ale chciałam go dodać szybko. Chodź i tak mam prawie dwu dniowe opóźnienie. Miałam lekki kryzys przez ten czas, ale już jest okej, wracam z nowym rozdziałem i pomysłami.
Kochani następny rozdział to już arena!
Cieszycie się? :D Bo ja przyznam szczerze, że bardzo. ^^

Czasami się zastanawiam czy mam cichych czytelników, takich, którzy są ze mną od początku, ale się nie ujawniają. Taka mała rozkmina...

Serdecznie polecam